
Regina Golińska-Barancewicz oraz Zuzanna Mukoid | Rozmowa z autorkami książki „Wilczynka córka Mikity”
Jest Pani autorką książki pod tytułem “Wilczynka córka Mikity”, zilustrowaną przez Zuzanę Mukoid, wydaną przez wydawnictwo Literatura. To książka dla dzieci, która podejmuje trudny temat przemocy, konfliktu i walki dobra ze złem. Tytułową bohaterką jest mała wilczyca, córka przywódcy watahy wilków i to jej decyzja wpłynie na losy mieszkańców lasu. Przyznam, że książka mnie zaczarowała. Najpierw oczarował mnie las i jej mieszkańcy oczywiście po słonecznej stronie, potem zafascynowała mnie ta mroczniejsza część lasu i mechanizmy jakie zachodziły między staroryzowanymi i manipulowanymi zwierzętami. To psychologiczne studium, które bez trudu można przełożyć na relacje międzyludzkie. Doskonale to Pani przedstawiła.
Nicestory (dalej N.) Zaniem jednak przejdę do pytań o „Wilczynkę córkę Mikity”, chciałabym spytać jakie książki najchętniej czytała Pani będąc dzieckiem? Czy jakaś zapadła Pani szczególnie w pamięć?
Regina Golińska – Baranowicz (dalej R.G. B.): Odkąd pamiętam w moim życiu były książki. Najpierw te małe z serii “Poczytaj mi mamo”, mam je wszystkie do dzisiaj, każde z moich dzieci je zna i lubi, a dwoje z nich uczyło się na nich czytać. Moje wczesne dzieciństwo to też : “Kolorowy świat” – wiersze i proza dla dzieci w wyborze Celiny Żmichorskiej z niezapomnianymi ilustracjami Hanny Krajnik, Danuty Imielskiej- Gebethner, Zdzisława Witwickiego i Hanny Czajkowskiej, „Bajeczki z obrazkami” Sutiejewa, „Baśnie lapońskie” Jadwigi Walczak, książki Ferdynanda Ossendowskiego – „Życie i przygody małpki”, „Kosmacz”, „Najmilsi” Ewy Szelburg-Zarembiny, „Takie sobie bajeczki” Kiplinga… Tych bliskich mojemu sercu jest tak dużo, że trudno wszystkie wymienić, ale jak widać z powyższych tytułów, książki o zwierzętach zajmują wśród nich szczególne miejsce 🙂
N.: Jest pani mamą. Czy zawsze chciała Pani pisać książki dla dzieci? I czy to może dzieci motywowały tak skutecznie do pisania? Może są dla Pani na swój sposób natchnieniem i podsuwają pomysły? Jak zaczęła się ta przygoda z pisaniem?
R.G. B.: Nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę kiedyś pisać książki dla dzieci, a że będę je wydawać, to już nawet mi się nie śniło. Jednak, jak to się mówi, były znaki 🙂
Kiedy studiowałam filologię polską wybrałam specjalizację z literatury dziecięcej i młodzieżowej, a tytuł mojej pracy magisterskiej to „Kot jako bohater bajkowy”. Przeczytałam wtedy chyba wszystkie możliwe bajki, baśnie, legendy i opowiastki o kotach. Zaraz po studiach rozpoczęłam pracę w bibliotece, oczywiście w dziale dziecięcym.. Praca tak wspaniała, że aż się dziwiłam, że mi za nią płacili 🙂 Moim dzieciom od zawsze opowiadałam różne historie, ale dopiero, kiedy najstarsze skończyło 20 lat wpadłam na pomysł, że można którąś z nich zapisać.
Dzieci są w pewnym sensie natchnieniem – smoki w debiutanckiej książce „Mój brat Feliks” wzięły się stąd, że młodszy, pięcioletni wówczas synek, fascynował się smokami i wszystkim, co ich dotyczy. Wiedział, że zaczynam pisać książkę dla dzieci na konkurs i wyraził gorącą prośbę, żeby były w niej smoki.
Bardzo długo myślałam, jak by tu do zupełnie realistycznej, gotowej już w zamyśle, koncepcji, a nawet konspekcie (!) książki o adopcji, pieczy zastępczej, niepełnosprawności i rozdzielaniu rodzeństw wpakować chociaż jednego smoka…To było poważne literackie wyzwanie, ale jak widać udało się umieścić ich nawet kilka, z okładką włącznie 🙂
W „Wilczynce” swój poważny udział miał z kolei najstarszy syn, który po przeczytaniu pierwszego draftu zażądał dopisania wyraźnej deklaracji niedźwiedzia, że źle robił zgadzając się na zło ze strachu i z wygody. Musiałam poprawiać tę scenę kilka razy, zanim moje dorosłe dziecko uznało, że samokrytyka pana Miszki wybrzmiała wystarczająco wyraźnie.
N.: Wracając do “Wilczynki…”, jak do tego doszło, że bohaterami drugiej książki uczyniła Pani zwierzęta? Pierwsza debiutancka książka pod tytułem “Mój brat Feliks”, doceniona i wyróżniona w konkursie Literackim im. Astrid Lindgren, opowiadała o losach dwóch braci i … smoka. W tamtej historii również sięga Pani po poważny temat jakim jest adopcja i niepełnosprawność oraz więzi rodzinne. Jak to się stało, że Wilczynka została wilczkiem, a nie małą dziewczynka?
R.G. B.: „Wilczynka” jest tak naprawdę moją pierwszą książką, „Feliksa” napisałam pół roku później. Bohaterami są zwierzęta z dwóch powodów.
Pierwszy jest taki, że jestem córką leśnika, wychowałam się w leśniczówce, w szacunku i miłości do przyrody, lasu, zwierząt. Mój tata był leśniczym z powołania, kochał las i przekazał to mnie. Wiem, czym się różni las od boru, młodnik od zagajnika, zrąb od szkółki, świerk od modrzewia, bywałam na ambonach, pogorzeliskach i zalesianiu. Miewaliśmy w domu wiewiórki, jelonki i jeże. Wybór bohaterów i miejsca akcji był w związku z tym oczywistością 🙂
Drugi powód związany jest z faktem, że docelowa grupa odbiorców „Wilczynki” to młodsze dzieci, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, którym emocjonalnie i poznawczo łatwiej przyjąć tak trudne treści, jeśli są one przedstawione w sposób alegoryczny.
Opowieść o zwierzętach obdarzonych ludzkimi cechami, walczących o pokój i bezpieczeństwo na swoim terytorium, którym jest las nad rzeką, przedstawia najmłodszym problem wojny bez epatowania okrucieństwem prawdziwych interwencji zbrojnych.
N.: W leśnych kniejach Słonecznego Lasu i ostępach Wilczej Puszczy zamieszkało wielu fantastycznych zwierzęcych bohaterów. Jako miłośniczka lasu czułam się wśród nich doskonale, ale Gdyby mogła Pani zaprzyjaźnić się z tylko jedną postacią z książki, kto by to był i dlaczego?
R.G. B.: Gdybym mogła zaprzyjaźnić się z jedną postacią z książki byłby to zdecydowanie Ryś 🙂 Głownie dlatego, że kocham koty za ich niezależność, dumę, bezkompromisowość i asertywność w działaniu. Takimi cechami obdarzyłam też mojego bohatera i nie mogę wyjść z podziwu, jak wspaniale Zuzia, ilustratorka, oddała je na jednym portrecie leśnego doktora. To spojrzenie Rysia pełne chłodnego sceptycyzmu, odrazy i nagany jednocześnie – mistrzostwo!
Rysia zresztą polubiłam tak bardzo, że jest jedną z głównych postaci trzeciej części cyklu „Opowieści ze Słonecznego Lasu”, gdzie rozwija cały wachlarz swojej kociej dumnej i szlachetnej osobowości.

„…. spojrzenie Rysia pełne chłodnego sceptycyzmu, odrazy i nagany jednocześnie…”
N: Jak narodził się koncept powieści dla dzieci, w której mowa jest o wojnie, przemocy, napaści silniejszych na słabszych. Czy rzeczywistość, w której obecnie znalazł się prawdziwy świat wpłynęła na Pani twórczość?
R.G. B.: Rzeczywistość naszego świata była bezpośrednią przyczyną powstania „Wilczynki”.
Po rozpoczęciu wojny w Ukrainie do przedszkola, w którym pracowałam, jako psycholog trafiło dużo dzieci szukających bezpiecznego schronienia.
Moim zadaniem było przeprowadzanie spotkań terapeutycznych, w grupach, które pomogłyby dzieciom – naszym i ukraińskim- poradzić sobie ze strachem, niepewnością, tęsknotą za domem, poczuciem zagrożenia. Ukończyłam nawet szkolenie zorganizowane przez Rzecznika Praw Dziecka „Jak rozmawiać z dziećmi o wojnie”, ale prawdziwym przełomem w tych rozmowach była historia Wilczynki – czytałam dzieciom fragmenty, koleżanka tłumaczyła je na ukraiński, a dzieci bezbłędnie odczytywały analogię do sytuacji w jakiej znaleźliśmy się my i nasi sąsiedzi, z dużym zaangażowaniem śledziły losy zwierząt ze Słonecznego Lasu, zwłaszcza część o ewakuacji na Łąkę.
N.: Bardzo podobał mi się wyraźny przekaz kto jest w tej historii dobry, a kto zły. Nadzieja, która czyni słabego silnym. Postawa, która nakazuje podjąć ryzyko i bronić swoich racji do końca. Czy takie właśnie myśli chciała pani przekazać młodym czytelnikom?
R.G. B.: „Wilczynka” w założeniu miała pomóc dzieciom zrozumieć czym jest wojna, jak może wpłynąć na losy ludzi i jak można poradzić sobie ze strachem przed nią. Starałam się zawrzeć w przekazie wiedzę, że odwaga nie zależy od siły fizycznej, bierne zgadzanie się na zło może doprowadzić tylko do jego eskalacji, a kierowanie się w życiu honorem, prawdomównością i przyjaźnią potrafi wiele zdziałać. Historia opowiedziana z perspektywy leśnych zwierząt miała dać dzieciom nadzieję, że każdy konflikt może skończyć się dobrze i są skuteczne sposoby na zapewnienie im bezpieczeństwa nawet w najtrudniejszych warunkach.
Zależało mi tez na znormalizowaniu trudnych emocji dzieci – tych z Ukrainy i tych z Polski, czyli przekazaniu im, że strach, niepewność, zagubienie, smutek, które czują jest czymś normalnym w tej sytuacji, a dorośli potrafią sprawić, że poczują się spokojne i zaopiekowane.
„…odwaga nie zależy od siły fizycznej…”
N.: “Wilczynka córka Mikity” to książka dla dzieci z pięknymi artystycznymi ilustracjami. Styl obrazów jest jakby w opozycji do wagi tego, co ma się zdarzyć. Niezwykle delikatny, a jednocześnie, gdy sytuacja wymaga, oddaje grozę i wywołuje strach. Jak to się stało, że do wpółpracy zaprosiła pani ilustratorkę Zuzannę Mukoid?
R.G. B.: „Wilczynka” odrzucona przez kilkanaście wydawnictw tradycyjnych bytowała sobie w przysłowiowej szufladzie (czyli w pliku na pulpicie laptopa), a ja zastanawiałam się nad propozycją wydania jej przez wydawnictwo typu vanity, kiedy zupełnym przypadkiem na instagramie natrafiłam na grafiki Zuzi i zachwyciłam się nimi tak, że jeszcze tego samego dnia napisałam do niej z pytaniem, czy nie podjęła by się zilustrowania „Wilczynki”.
Po jednym spojrzeniu na pierwszą próbną grafikę, na której był czarny charakter opowieści, czyli Mikita, wiedziałam, że „Wilczynkę” zilustruje Zuzia, albo nikt 🙂 Portrety Rudzika, Wilczynki i Hektora tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu.

Ilustracje Zuzi bardzo pozytywnie wyróżniają się na tle współczesnych książek. Są delikatne, subtelne, oldschoolowe, a jednocześnie niosą ze sobą tak wielki ładunek emocji, że szczerze mówiąc, doskonale oddałyby treść tej opowieści i bez tekstu 🙂 Płacząca Wilczynka, wściekły Mikita walczący z mrówkami, zniesmaczony Ryś, przestraszony Zając….Absolutnie każda, bez wyjątku, osoba, która bierze „Wilczynkę” do ręki zaczyna od słów: „Jakie cudowne ilustracje!”
Zuzia zresztą nie tylko nadała tej opowieści niepowtarzalnie piękną oprawę graficzną, ale też zmotywowała mnie do podjęcia ponownych starań o wydawnictwo tradycyjne, wspierała w komponowaniu propozycji wydawniczych, zdopingowała do oddania tekstu do profesjonalnej redakcji i korekty. Trzy miesiące po złożeniu całości tekstu, wszystkich ilustracji i okładki nastąpił wydawniczy cud i pierwszego sierpnia redaktor naczelna wydawnictwa Literatura powiadomiła mnie, że Wilczynka zostanie wydana ich nakładem. To był pierwszy dzień, w którym otwierałyśmy z Zuzią symbolicznego szampana. Drugi – w marcu, kiedy dostałyśmy egzemplarze autorskie i przekonałyśmy się, że marzenia spełniają się w stu procentach 🙂
N.: Zwracam się teraz z pytaniem do ilustratorki „Wilczynki”, p. Zuzanny Mukoid. Jak wyglądała praca nad stworzeniem wizerunków bohaterów, którzy starli się w ogromnym wąwozie między Słonecznym Lasem, a Wilczą Puszczą?
Zuzanna Mukoid (dalej Z. M.): Na początku chcę powiedzieć, że była to przemiła praca. Wiem, że nie do końca o to Pani pyta, ale tak się składa, że jest to jeden z najbardziej satysfakcjonujących projektów w moim życiu, więc po prostu muszę to zaznaczyć. A teraz przechodząc do tego, o co Pani tak naprawdę pyta, czyli o stworzenie wizerunków bohaterów… Dobrą praktyką przy tworzeniu ilustracji do książki jest rozpoczęcie pracy od rozrysowania głównych postaci. Tak też było i w przypadku Wilczynki. Już podczas czytania tekstu myślałam o tym, że chciałabym przedstawić świat dwóch puszczy w sposób klasyczny. Chciałam, żeby zwierzęta wyglądały jak zwierzęta, nie chciałam nadawać im cech antropomorficznych np. ubrań. To było sporym wyzwaniem, bo jednocześnie trzeba było pokazać emocje targające bohaterami. Szkicując od początku szukałam ekspresji w pyskach, pozycjach ciał, układzie skrzydeł. Kiedy pracowałam nad projektami postaci Wilczynki, Hektora, Mikity oraz Rudzika od razu umieszczałam ich w jakimś kontekście sytuacyjnym: Mikitę podczas narady watahy, Wilczynkę, kiedy słyszy o strasznych planach napaści na Słoneczny Las, Rudzika, kiedy przekazuje złe wieści Hektorowi… Tak na marginesie mogę chyba zdradzić pewien sekret: Hektor początkowo miał być ryjówką, a nie orzesznicą… Roztargniona ilustratorka narysowała orzesznicę, jednak projekt na tyle się spodobał autorce, że postanowiła wprowadzić zmiany w tekście i ostatecznie na orzesznicy stanęło. Drugą ciekawostką jest to, że dwa z projektów postaci, które w zamierzeniu są rysowane tylko po to, żeby „złapać” charakter bohaterów, ostatecznie zafunkcjonowało, jako pełnoprawne ilustracje w książce, są to projekty postaci Hektora i Mikity.

N.: Pytanie do p. Zuzanny: Czy wśród futrzastych, skrzydlatych i innych zwierzęcych bohaterów były postacie, które trudno się rysowało?
Z. M.: Myśle, że taką postacią jest Mikita, bo to taki czarny charakter. Niby łatwo jest rysować złego wilka, ale jak to zrobić, żeby nie przedobrzyć? Żeby niepotrzebnie nie straszyć? W końcu już sam rozwój wydarzeń może przyprawić o drżenie serca nawet dorosłego czytelnika, strona wizualna musi pozostać nieco stonowana, żeby nikogo nie traumatyzowac. Muszę się przyznać, że poziom grozy konsultowałam z najlepszymi ekspertami, z moimi własnymi dziećmi.
N.: Z ciekawością i przyjemnością przejrzałam pani profil @mukozu.art – Zachęcam do odwiedzin. Mnóstwo na nim ilustracji, szczególnie postaci zwierząt. Przyznam, że za każdą z nich kryje się jakaś emocja. Co jest dla Pani istotne przy kreacji postaci? Jak wygląda proces twórczy?
Z. M.: Dziękuję bardzo. Tak, bardzo lubię rysować zwierzęta, to mój ulubiony motyw. Zwykle staram się, żeby anatomicznie zwierzęta przypominały siebie. Żeby wiewiórka wyglądała jak wiewiórka, a wilk jak wilk. Na takich ilustracjach sama wyrosłam i do takiego stylu mam sentyment. Jest jakaś szlachetność w zwierzętach, zostały idealnie zaprojektowane i takimi lubię je przedstawiać. Zawsze zanim zacznę rysować „studiuję” gatunek zwierzęcia, które będzie bohaterem ilustracji. Oglądam całą masę zdjęć, czytam szczegółowe informacje o środowisku w którym dane zwierzę żyje, robię reaserch podobny do tego, który robi pisarz. Często szukam też zdjęć, które pomogą mi oddać właśnie te emocje, o które Pani pyta. Myślę, że moja wyszukiwarka mogłaby wiele zdradzić w tym temacie. Nie są jej obce takie wyszukiwania jak „zaskoczony zając” albo „zdezorientowany pies”. Ale zdecydowanie najwięcej osiągam przez rysowanie, rysowanie i jeszcze raz rysowanie. Szkicowniki mam pełne prób tych pysków zawstydzonych wilków, oczu zatroskanych sów, czy łap obrażonych kotów.
Co śmieszne, chyba trochę zarażam się tymi emocjami od moich bohaterów. Moja rodzina regularnie nabija się ze mnie, że rysując robię całą masę min. Często zresztą sama się na tym łapię, że uśmiecham się do moich ilustracji, albo gniewnie marszczę czoło w czasie rysowania. Chyba w jakiś dziwny sposób mi to pomaga uchwycić te emocje.
„…. Szkicowniki mam pełne prób tych pysków zawstydzonych wilków, oczu zatroskanych sów, czy łap obrażonych kotów…”
N.: Ciekawie mnie również czy ilustracja powstaje, gdy książka jest już w całości gotowa czy na wcześniejszym etapie?
Z. M.: Ja zdecydowanie preferuję, kiedy ilustracje powstają, gdy tekst jest już gotowy. Dzięki temu, gdy pod koniec pisania autor zdecyduje się wprowadzić duże zmiany, ja nie muszę rysować od nowa. Sama trochę piszę i wiem, że czasem dla dobra książki trzeba zrobić jakiś radykalny ruch w tekście. Np. Zmienić miejsce akcji, usunąć/dodać jakąś postać/scenę albo przerobić ją. Takie zabiegi często mają swoje konsekwencje dla ilustracji.
Jeśli książka jest wydawana w trybie self publishing , zawsze doradzam, żeby autor najpierw zlecił komuś znającemu się na rzeczy redakcję, dopiero potem myślał o stronie wizualnej książki. W wydawnictwach jest to standardowa kolejność.
N.: Czy wypracowany przez Panią styl przyszedł naturalnie, czy też kryje się za nim proces pełen odkrywania i eksperymentów?
Z. M.: Dla mnie odkryciem było, że ja w ogóle mam jakiś swój styl… Trochę się teraz odsłonię, ale w sumie jest to fakt do którego przyznaje się od początku mojej ilustratorskiej drogi: zaczęłam rysować stosunkowo późno. Nie jestem typem artysty, który urodził się z kredką w ręku. Moja przygoda z akwarelą trwa od czterech lat, jestem samoukiem. Wykształcenie mam co prawda artystyczne, ale jednak z trochę innej dziedziny: reżyserii teatru lalek. Mój styl jest pierwszym, który wypracowałam. Nie wykluczam, że jeszcze będzie się zmieniał, bo wciąż pracuję nad warsztatem, obserwuję wielu artystów, co na pewno nie pozostaje bez wpływu na moją kreskę.
N.: Co Pani lubi najbardziej w swojej pracy?
Kocham moją pracę za wiele rzeczy. Od dziecka marzyłam, żeby tworzyć książki, sama bardzo dużo czytałam, zawsze byłam jedną nogą i myślami w jakimś innym świecie, czy to w Narnii, czy w Nibylandii… Byłam przekonana, że jak dorosnę, sama będę tworzyć te światy. Póki co, marzenie to spełniło się, ale w trochę inny sposób, niż się spodziewałam… Byłam przekonana, że zostanę pisarką. Jednak w taki, czy inny sposób jest to obcowanie z literaturą dziecięcą, więc marzenie się spełniło.
Bardzo lubię rysować i malować, co chyba dla nikogo nie jest zaskoczeniem. Szczególnie przyjemne dla mnie jest malowanie akwarelami. To cudowne, relaksujące zajęcie, polecam każdemu, niezależnie od poziomu umiejętności.
Lubię też cały proces powstawania ilustracji od pierwszych pomysłów przez fazę szkiców po dodawanie koloru. Czasem czuję, jakbym to nie ja rysowała, tylko obserwowała, jak ta ilustracja powstaje samoistnie. Nie potrafię tego nazwać, może ma to jakiś związek z takim enigmatycznym pojęciem jak wena?
N.: Jakich kolejnych projektów można się spodziewać w najbliższej przyszłości?
R. G. B.: Chciałybyśmy stworzyć razem cykl „Opowieści ze Słonecznego Lasu”, w którym miejsce akcji i bohaterowie nadal byliby ci sami, co w „Wilczynce”, natomiast każda książka dotyczyłaby innego problemu społecznego i przedstawiała alegorycznie trudne sprawy dorosłych dotyczące dzieci i widziane ich oczami.
Mam już gotowe dwie części „Fibi, córka Firletki” i „Ryżyk , syn Żmurka”. „Fibi” opowiadana z perspektywy małej córeczki Rudzika i Firletki, dotyczy tolerancji społecznej, pomocy obcym, stosunku do osób, które muszą szukać schronienia w innym kraju.
„Ryżyk” porusza problem przemocy dorosłych wobec dzieci i w założeniu ma dać małym czytelnikom świadomość ich praw i wiedzę, że nie ma sytuacji bez wyjścia, a dorośli potrafią też pomagać. W tym tekście Mikita, zły wilk z „Wilczynki” dostał szansę zaistnienia jako bohater pozytywny 🙂
Mam wielką nadzieję, że „Wilczynka” poradzi sobie na rynku wydawniczym na tyle dobrze, że Wydawnictwo zgodzi się wydać kolejne części. Oczywiście wyłącznie z ilustracjami Zuzi. Jeśli chodzi o losy bohaterów Słonecznego Lasu i Wilczej Puszczy stanowimy nierozerwalny tandem.
Z.M.: Do tej pory ukazało się siedem książek z moimi ilustracjami, większość to wydania w ramach self publishingu. O każdej książce, przy której pracowałam, wspominam na moich stronach na FB i IG. Jednak tak, jak wspomniałam, ilustruję od niedawna, liczę więc na to, że za jakiś czas będę miała na koncie więcej publikacji.
N.: Pani Regino, Czy jakaś nowa książka zaskoczy wkrótce młodych czytelników?
R. G. B.: W kwietniu ukaże się, również nakładem Literatury, książka dla nieco starszych czytelników „Pierwszy dzień wiosny”. Dotyczy sytuacji zdrowego rodzeństwa dzieci chorych onkologicznie.
W Polsce rocznie 1200 dzieci ma postawioną diagnozę choroby nowotworowej, każde z nich ma średnio dwoje rodzeństwa. To kilka tysięcy dzieci, które psychoonkolodzy opisują jako najbardziej zaniedbanych członków rodziny w kryzysie – w trzyletnich badaniach podłużnych rodzin z dzieckiem chorym na nowotwór wykazano, że potrzeba wsparcia emocjonalnego zdrowego rodzeństwa jest zaspokajana na wydatnie niższym poziomie niż potrzeby jakiegokolwiek innego członka rodziny. Potwierdzają to moje obserwacje w codziennej pracy z pacjentami na oddziale onkologii dziecięcej. Stąd moja współpraca z Fundacją Równie Ważni, jedną z nielicznych, która wspiera zdrowe rodzeństwo chorych dzieci i pomysł na tę książkę. Starałam się napisać ją tak, żeby po przeczytaniu jej, rodzeństwo chorych dzieci miało poczucie, że jest też ważne, a ich udział w walce o zdrowie i życie brata, czy siostry – konieczność długiej rozłąki z rodzicem, całkowita zmiana życia, wyrzeczenia i mnóstwo trudnych emocji jest zauważony i doceniony.
Poza tym w wydawnictwie czekają dwa kolejne teksty, już po redakcji, zatwierdzone do wydania: „Królewna i smok” oraz „Dziadek naszego Kota”.
„Królewna” jest utrzymana w stylistyce bajki, dotyczy jednak aktualnych problemów współczesnych dzieci. Siła przyjaźni, która pomaga odbudować odwagę i pewność siebie przy doświadczaniu przemocy rówieśniczej, umiejętność proszenia o pomoc dorosłych w sytuacji kryzysowej.
„Dziadek naszego Kota” jako chyba jedyna z moich książek nie porusza trudnych tematów. No, chyba, że za taki uznamy sterroryzowanie całej rodziny przez jednego puszystego ragdolla 🙂
N.: Trzymam kciuki i jestem ciekawa. Mam puczucie, że Pani książki mówią o ważnych sprawach, które na codzień umykają. Są ważne.
Pani Zuzanno, Gdzie wypatrywać kolejnych bohaterów powieści literatury dziecięcej stworzonych przez Panią?
Z.M.: Bardzo liczę na to, że uda się nam kontynuować prace nad kolejnymi częściami Wilczynki. Ja już znam ich treść i wiem, że są to równie mocne pozycje, jak „Wilczynka”. Byłabym więcej, niż szczęśliwa, gdybym mogła znów rysować postaci zamieszkujące wyobraźnię Hani.
Jeśli chodzi o inne książki, cały czas pracuję. Właściwie nie mam chwili przerwy w zleceniach, co jest dla mnie bardzo komfortową zawodowo sytuacją. Myślę, że jeśli wszystko będzie szło po myśli wydawców i autorów, z którymi współpracuję, niebawem ukaże się kilka nowych pozycji z moimi ilustracjami. Na pewno, gdy będę mogła chwalić się szczegółami, wspomnę o tym w mediach społecznościowych.
„…czytanie może być nie samotnym obowiązkiem, a wspólną zabawą”.
N.: I na koniec pytanie do obu Pań… Jaką radę dałaby Panie opornym małym czytelnikom, którzy stronią od książek?
R. G. B.: Nauczyłam czytać i kochać książki trójkę moich dzieci, więc wyjątkowo dam sobie prawo do udzielenia rad i będą to rady raczej dla rodziców niż dla opornych małych czytelników. Bo prawda jest taka, że to rola rodziców jest tu kluczowa. Dziecko ma prawo być oporne. Pytanie, jak ten opór subtelnie, acz skutecznie przełamać 🙂
Przede wszystkim: nie zmuszać. Nic nie zniechęca dziecka bardziej niż świadomość, że coś musi. Ustalanie sztywnych schematów, że dziecko musi codziennie czytać przez jakąś jednostkę czasu to przepis na porażkę.
Dać wybór lektury. Nawet jeśli dziecko za jedyny obiekt wart przeczytania uzna gazetkę Lego, zaciśnijmy zęby i nie namawiajmy do bardziej treściwej i wartościowej lektury. Na „Hobbita” przyjdzie czas.
Zaczynać od czegoś naprawdę łatwego – linijka tekstu na stronie, duża czcionka, proste zdania. Idealne tu będę książeczki z serii „Czytam sobie”. Dziecko musi mieć poczucie sukcesu, a w przypadku tych książeczek łatwo go osiągnąć i podkreślać potem przy każdej okazji („Zobacz, przeczytałeś całą książkę o rekinie! Całkiem sam! Super!”)
Eliminować zniechęcenia przez współpracę – propozycja „Poczytajmy na zmianę, jedną linijkę ja, drugą ty” daje dziecku świadomość, że czytanie może być nie samotnym obowiązkiem, a wspólną zabawą.
Jeśli czytanie ewidentnie sprawia dziecku problem i widać, że unika go na wszystkie sposoby, zdiagnozować co może być przyczyną. Wizyta u okulisty, badanie w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej może wiele wyjaśnić i zapewnić sposoby pomocy.
A najważniejsze to chyba jednak dobry przykład. Jeśli dziecko widzi czytających rodziców, traktujących czytanie jako relaks, przyjemność, hobby – to bardzo prawdopodobne , że prędzej, czy później pójdzie w ich ślady.
Z.M.: Jestem ostatnia od pouczania kogokolwiek, ale mogę doradzić coś, co się u nas sprawdziło (jestem mamą trójki dzieci): Chodzimy do bibliotek, kupujemy książki, czytamy dzieciom do snu (to nasz żelazny rytuał dopóki dzieci są małe), wspomagamy naukę czytania, podsuwamy książki, które uważamy, że mogłyby się dzieciom spodobać, albo które rozwiązują jakiś problem, z którym dzieci się mierzą, rozmawiamy o tym, co sami przeczytaliśmy. Książki są obecne w naszym życiu, więc są również obecne w życiu naszych dzieci. Kiedyś powiedział mi nieżyjący już profesor Wiesław Łukaszewski: „Ludzie mówią, że nałogowo czytając, straciłem masę czasu i, że ominęło mnie w życiu wiele. A ja czuję, że było dokładnie odwrotnie.”
N.: Czuje dokładnie tak samo, to piękna Puenta na zakończenie naszej rozmowy. Dziękuję za ciekawą rozmowę i podzielenie się odrobiną siebie z czytelnikami.
Życzę Paniom weny twórczej oraz realizacji kolejnych wspaniałych projektów dla dzieci pełnych ciekawych bohaterów i pięknych ilustracji.
O autorkach:

Regina Golińska-Barancewicz – Mama Trójki. Miłośniczka literatury dla dzieci. Z wykształcenia psycholog i polonistka. Zaangażownia w działania Fundacji Mama marzenie. Pracuje z małymi chorymi pacjentami oraz dziećmi w kryzysie rodzinnym. Autorka książki Mój brat Feliks dostrzeżonej przez jury Konkursu Literackiego im. Astrid Lindgren. Dostrzega to co ważne i pięknie potrafi o tym pisać.

Zuzanna Mukoid – Mama Trójki. Reżyserka teatru lalek. Malarka. Z wielką wrażliwością ilustruje książek dla dzieci.

